Samoloty rosną jak na drożdżach - zajmują coraz więcej miejsca i coraz więcej potrzebują też, by bezpiecznie wylądować i wystartować. A to powoduje, że także infrastruktura wymaga dużej pracy.
W Lesotho, niewielkim księstwie leżącym wewnątrz Republiki Południowej Afryki, znajduje się bardzo specyficzny pas startowy tylko dla odważnych. Na większości lotnisk, jeżeli pilot zrezygnuje ze startu, może rozpocząć hamowanie i w najlepszym razie zatrzymać się na sąsiadującym z lotniskiem polu kukurydzy. W Lesotho jest inaczej - pas kończy się w miejscu, w którym zaczyna się urwisko. Startujący samolot spada w przepaść aż osiągnie wystarczającą prędkość, by zyskać sterowność i obrać założony kurs. Doświadczenie iście ekstremalne.
Wcale nie znaczy jednak, że prawidłowo zbudowany pas rozwiązuje wszystkie problemy, czego najlepszym dowodem jest sytuacja, która wydarzyła się w 1999 roku na lotnisku w Plant City na Florydzie. Doszło tam do błędu, w wyniku którego dwa samoloty podeszły do lądowania na jednym pasie w tym samym czasie. Maszyny zderzyły się i ostatecznie wylądowały jedna na drugiej. A co najciekawsze, wszyscy pasażerowie obu samolotów przeżyli.
Na środku międzynarodowego lotniska w Atlancie, dokładnie pomiędzy dwoma pasami startowymi, znajduje się stary cmentarz. To oczywiście nie jedyne nietypowe lotnisko - Gisborne Airport w Nowej Zelandii przecina linia kolejowa, z kolei pomiędzy pasami lotniska Don Mueang w Bangkoku (notabene 14. najintensywniej wykorzystywanego lotniska świata) znajduje się w pełni funkcjonalne pole golfowe. Czerwone światła ostrzegają golfistów, że lądujący akurat samolot mógłby przeciąć tor lotu piłeczki i zakłócić przebieg gry.
W 1963 roku na South Hill, osiem kilometrów na południe od Green River w stanie Wyoming, otwarto lotnisko. Przez trzydzieści lat swojej działalności nie cieszyło się szczególną popularnością. Można powiedzieć, że pies z kulawą nogą nie chciał na nim lądować. W 1994 roku zmieniono więc jego przeznaczenie. Tak właśnie powstał… Greater Green River Intergalactic Spaceport, czyli - nie przymierzając - przystanek dla potencjalnych uchodźców z Jowisza. Nie, to nie moja złośliwa interpretacja, tylko oficjalne stanowisko burmistrza Green River.
Podczas II wojny światowej duże znaczenie miały nie tylko bezpośrednie starcia, ale też cały szereg działań mających na celu zmylenie przeciwnika. Jednym z pomysłów, które ponoć zrealizowali Niemcy, była budowa drewnianego lotniska (włącznie z drewnianym pasem startowym) w północnej Francji. Cóż, było to lotnisko w pełni wystarczające na potrzeby francuskiej armii, ale nie w tym rzecz. Brytyjczycy ponoć poczekali aż naziści skończą zabawę w małego modelarza, po czym konstrukcję zbombardowali. Drewnianymi bombami.
Z której strony by nie patrzeć, Antarktyda nie jest najczęściej odwiedzanym miejscem na Ziemi, dlatego budowa normalnego lotniska - dla zaledwie 10 lotów rocznie - mija się z celem. Dla tych dziesięciu samolotów zbudowano niewielki port z pasem startowym, nazywa się Wilkins Runway, jest wykuty w lodowcu. Przed każdym lądowaniem powierzchnia pasa jest laserowo korygowana, by zapewnić parametry odpowiednie dla samolotu.
Skoro dało się wylądować, to powinno też dać się wystartować. Niestety w lotnictwie nie jest to takie oczywiste. W 1983 roku pewien Meksykanin pilotujący prywatny odrzutowiec został zmuszony do awaryjnego lądowania w Mallow w Irlandii. Usterkę samolotu szybko naprawiono, jednak ponowny start opóźnił się o pięć tygodni. Tyle czasu zajęło Irlandczykom wybudowanie wystarczającego pasa startowego. Sam zaś pilot na przymusowych wakacjach stał się w Mallow prawdziwą gwiazdą.
Źródła: 1,
2,
3
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą