Ciemność panującą w drewnianej chatce odstrasza jedynie malutki
płomyk palącej się świecy. Zatopiony w głębokim, psychodelicznym
tripie człowiek daje się prowadzić przez transowe zaśpiewy
pomarszczonego szamana. Pełna malowniczych wizji podróż do wnętrza siebie ma uleczyć pacjenta z bardzo konkretnych
dolegliwości. Od
dłuższego już czasu widzimy, że na potencjał doświadczenia
psychodelicznego coraz bardziej otwiera się także świat konwencjonalnej
medycyny. I to z całkiem dużym powodzeniem. Potężny środek tego
typu wykorzystywany jest w sesjach terapeutycznych dla osób
zmagających się z lekooporną depresją. Gdzie? W nowoczesnej
Holandii? W bardziej postępowych stanach krainy Wujka Sama? Nie. Ketaminowe
tripy odbywają się w nowoczesnej klinice znajdującej się w
Piastowie, miejscowości koło Pruszkowa.
O tym, czym różni się zajęcie terapeuty wyspecjalizowanego w pracy z
pacjentami poddanymi działaniu ketaminy od roboty, którą wykonać
musi sędziwy, amazoński curandero postanowiłem porozmawiać z psychiatrą
Piotrem Marcinowiczem – założycielem
Centrum Psychiatrii i Psychoterapii Ketamine Clinic.
Coldseed: W samej Polsce na depresję cierpi półtora miliona osób, z
czego nawet do 80% z nich miewa myśli samobójcze. Według statystyk
depresja rocznie zabija koło miliona osób na całym świecie. Tymczasem
wielu psychiatrów uważa, że jesteśmy świadkami wielkiego przełomu w
leczeniu tej choroby. Początek tej rewolucji miał się zacząć już
w pierwszej dekadzie lat 90. ubiegłego wieku, kiedy to odkryto dość
zaskakujące działanie pewnego psychodeliku…
Piotr Marcinowicz: W
historii leczenia depresji było kilka wartych odnotowania przełomów.
Zaczynaliśmy przecież bez żadnych leków antydepresyjnych. Dawno
temu, w medycynie ludowej, zaczęto stosować ziele
dziurawca. I to w zasadzie wszystko. Dopiero na początku XX wieku,
wraz z rozwojem psychiatrii, pojawiły się pierwsze terapie wstrząsami insulinowymi. Później sięgnięto po
elektrowstrząsy – dość drastyczną wówczas jeszcze metodę
stosowaną bez znieczulenia ogólnego i przez to obarczoną bardzo
dużym ryzykiem poważnych powikłań. Nie oznacza to jednak, że te
zabiegi nie przynosiły rezultatów. Wbrew pozorom była to (i nadal
jest) terapia wysoce skuteczna. Z czasem pojawiły się pierwsze leki
przeciwdepresyjne, które niestety również miały sporo działań
niepożądanych. Mogły na przykład poważnie uszkodzić serce. Moim
zdaniem, największym przełomem w leczeniu depresji były lata 90.,
kiedy to zaczęto stosować fluoksetynę, czyli słynny preparat na
literę „P” – lek, który można by powiedzieć – przeszedł
do mainstreamu. To nowoczesna, dość bezpieczna substancja, która z
dużym powodzeniem stosowana jest do dzisiaj. Pomaga ona ok. 60%
pacjentów, a niepożądane działania, mimo że bywają dość
nieprzyjemne, zazwyczaj nie zagrażają zdrowiu człowieka.
Tak
naprawdę od momentu wprowadzenia tego specyfiku na rynek wszystkie
kolejne leki opierają się na bardzo podobnej zasadzie działania,
czyli o mechanizmy gospodarowania serotoniną. Jeśli więc chodzi o
przełomowe odkrycia, to w tej dziedzinie mamy od trzydziestu lat
całkiem sporą dziurę, a przecież nadal istnieje zjawisko
lekooporności.
Terapia wstrząsami insulinowymi - wstrzyknięcie pacjentowi końskiej dawki insuliny doprowadzało go do stanu ciężkiej śpiączki, którą w odpowiednim momencie przerywano poprzez wlanie do żołądka końskiej porcji glukozy. Przed wprowadzeniem leków na schizofrenię metoda ta była dość powszechnie stosowana w psychiatrii. Niestety, czasem zdarzało się, że pacjent nigdy nie budził się ze śpiączki.
Wiele
wskazuje na to, że depresja to tak naprawdę kilkanaście różnych
chorób o różnym podłożu i wspólnych objawach. A też należy
zauważyć, że istnieją rozmaite rodzaje depresji i do dziś świat nauki
nie doszedł do tego, w jaki sposób je posegregować, bo przecież
można patrzeć na to pod kątem zjawisk chemicznych w ludzkim
organizmie lub chociażby pod kątem zauważalnych gołym okiem
objawów. Nadal za mało wiemy o depresji, abyśmy mogli
dojść do ostatecznego konsensusu.
Mając
to wszystko na uwadze, trudno się dziwić, że ponad 30% pacjentów
nie reaguje na leczenie albo że w krótkim czasie po zakończeniu
terapii następuje nawrót choroby. Do tego dochodzą jeszcze objawy
niepożądane, czyli na przykład wywołane stosowaniem leków
problemy w sferze seksualnej, nadmierne wytłumienie emocji czy – po
niektórych lekach – drastyczny wzrost apetytu. Uznajemy wówczas, że
takie leczenie jest niesatysfakcjonujące. Do niedawna niewiele
jednak można było zrobić dla tych osób. Pojawiła się jednak
ketamina, która jest absolutnym przełomem w leczeniu takich właśnie
pacjentów, więc tak – możemy tu mówić o rewolucyjnym odkryciu.
Terapia elektrowstrząsami - wbrew pozorom przepuszczenie przez ciało pacjenta prądu o napięciu do 450 V i natężeniu do 0,9 A było dość skutecznym wymuszeniem gwałtownego uwolnienia neuroprzekaźników w ośrodkowym układzie nerwowym.Czy
skuteczność ketaminy jest zatem efektem tego, że jej działanie
oparte jest na innym mechanizmie?
Zacznijmy
od serotoniny. Mamy dwa neurony, między którymi jest przerwa (tzw. szczelina synaptyczna), więc ładunek elektryczny tam nie przechodzi.
Natura rozwiązała to więc w ten sposób, że gdy impuls dociera do końcówki neuronu, to ta uwalnia do szczeliny neuroprzekaźnik z
tzw. błony presynaptycznej. Może to być na przykład glutaminian,
dopamina, noradrenalina albo wspomniana serotonina. I ten właśnie
drobny związek chemiczny przelatuje przez tę przerwę. Końcówka
drugiego neuronu zawiera receptory tego neuroprzekaźnika, więc jest
na niego wyczulona. Serotonina zostaje więc przez te receptory
wyłapana, dochodzi do depolaryzacji błony postsynaptycznej i
powstaje elektryczny impuls, który idzie dalej. Tak w wielkim
skrócie wygląda działanie synapsy, czyli połączenia nerwowego.
U
części osób z depresją obserwuje się zmniejszoną aktywność
neuronów serotoninowych. Wszystko to zachodzi w określonych
rejonach mózgu, a jak wiadomo – w różnych rejonach mózgu różne
neurony rodzą różne rzeczy… Pamiętajmy jednak nadal, że nie
każdy pacjent ze stwierdzoną lekoopornością ma problem z
przekaźnictwem serotoninowym. Dlatego też istnieją lekarstwa,
które działają na inne neuroprzekaźniki (jak chociażby leki
oparte na reboksetynie, która działa na noradrenalinę, lub
bupropionie, który działa na dopaminę), chociaż faktycznie –
większość z medykamentów stosowanych przy depresji wpływa na
serotoninę.
Jak
to ma się do ketaminy? Ano inaczej niż w przypadku innych leków
przeciwdepresyjnych, ketamina działa w oparciu o glutaminian. To
najbardziej powszechny neuroprzekaźnik w ludzkim organizmie. Na nim
oparta jest większość naszych neuronów.
Dotąd
jednak substancja ta stosowana była w zupełnie innych obszarach
medycyny.
Tak.
Została ona została zsyntetyzowana już w 1962 roku, a do leczenia
w USA dopuszczono ją osiem lat później jako środek
znieczulający. Dwóch dekad stosowania ketaminy w anestezjologii
potrzebowaliśmy, aby zauważyć jej zaskakujące działanie uboczne.
Jeśli na stół operacyjny trafiał pacjent z depresją i był
znieczulany ketaminą, to często okazywało się, że poprawiał się
jego stan psychiczny. Nadmienię, że bardzo często tak się zdarza,
że jakiś lek o zupełnie innym przeznaczeniu nagle znajduje
zastosowanie w całkiem innych rejonach medycyny. I zazwyczaj długie
lata muszą jednak minąć, zanim faktycznie trafi on do użycia.
Chociażby pierwsze leki przeciwdepresyjne również miały wcześniej
inne zastosowanie. Wywodzą się one z antybiotyków stosowanych w
leczeniu gruźlicy! Dopiero z czasem ktoś zauważył, że poprawiają
one również nastrój…
Podobnie
było z Viagrą, która początkowo używana była przy pierwotnym
nadciśnieniu płucnym, a potem ktoś z radością odkrył bardzo
pożądany i miło zaskakujący efekt uboczny.
Dokładnie. I z wieloma lekami tak właśnie jest. Stąd też z resztą się wzięły pierwsze leki przeciwdepresyjne np. iproniazyd, który początkowo jako lek przeciwgruźliczy okazał się całkiem skuteczny w leczeniu melancholii. Dużo łatwiej wprowadzić nowe wskazanie do stosowania obecnego na rynku leku, niż od zera stworzyć nową substancję, zarejestrować ją i wprowadzić do obrotu. To zupełnie inny rząd kwot jeśli chodzi o inwestycje, jakie trzeba podjąć. Dla przykładu w dzisiejszych czasach – zsyntezowanie, przetestowanie, zarejestrowanie i dopuszczenie do sprzedaży nowego leku to koszt w okolicach miliarda dolarów!
Ketamina,
oprócz swojego działania na biochemiczną stronę funkcjonowania
ludzkiego organizmu, ma też dość zauważalne skutki uboczne.
Ketamina
ma przede wszystkim działanie dysocjacyjne. Jest w związku z tym
zaliczana do psychodelików. Psychodeliki zmieniają postrzeganie
zmysłowe, mogą powodować zakłócenia percepcji, zmieniają sposób
myślenia i odczuwania emocji. Jeśli porównamy psychodeliki np. z
amfetaminą czy z heroiną, to okaże się, że te ostatnie zmieniają
ilościowo te nasze „standardowe” parametry. Jest nam smutno –
robi nam się wesoło, jesteśmy zmęczeni – dostajemy zastrzyk
energii. Natomiast psychodeliki generują zupełnie nowe, znacznie
głębsze, odmienne stany świadomości.
Należy
jednak wyraźnie powiedzieć sobie dla kogo, z medycznego punktu
widzenia, przeznaczona jest ketamina. Podajemy ją tylko osobom,
którym według naukowych zaleceń mogłaby ona pomóc. I na przykład
– mimo że mówi się o potencjale tej substancji w leczeniu
uzależnień, to póki co liczba badań na ten temat jest zbyt mała,
żeby uzasadnić stosowanie ketaminy u osób uzależnionych. Mogłoby
to być możliwe tylko w ramach eksperymentu medycznego. Lek ten
znajduje się natomiast w wytycznych Polskiego Towarzystwa
Psychiatrycznego dot. leczenia depresji lekoopornej. Zalecany jest
jako medykament trzeciego rzutu, czyli taki, po który można sięgnąć
po dwóch nieskutecznych, prawidłowo prowadzonych, próbach leczenia
przecidepresyjnego. Powiedzmy sobie szczerze – te 60-70%
pacjentów, którzy borykają się z depresją i dostaną od
psychiatry skierowanie na odpowiednie, „standardowe” leki,
wyjdzie z takiej kuracji zadowolonych, dlatego zawsze najpierw trzeba
dać szansę klasycznej psychiatrii. Na chwilę obecną
najskuteczniejszą metodą na wyjście z depresji pozostaje
połączenie psychoterapii z lekami z grupy SSRI/SNRI. Dopiero gdy to
się nie uda, można rozważać inne metody.
Wracając
do stosowania ketaminy w psychiatrii, to musimy wyraźnie zaznaczyć
– to nie jest tak, że gdy ktoś chce pogłębić swoje rozumienie
siebie, to może wpaść do nas i zafundować sobie psychodeliczny
trip. Czasem piszą do nas:
„Hej, byłem w Peru na Ayahuasce, a
teraz dowiedziałem się, że robicie ketaminę, więc może i was
odwiedzę…”. A ostatnio nawet skontaktowało się z nami dwóch
panów, którzy zażyczyli sobie odbycie wspólnego tripu, aby
pogłębić swoją relację. Niestety takie użycie psychodeliku nie
byłoby legalne.
O,
a zdarzają się Wam tacy „pacjenci”?
Na
szczęście nie ma tu aż tak dużego problemu, bo taka terapia
jednak trochę kosztuje i żeby zrobić to tak, jak należy, trzeba by liczyć się z dość sporym wydatkiem. Za te same pieniądze można
odbyć dużo ciekawsze tripy, zaopatrując się w środki
psychoaktywne na czarnym rynku. Wbrew pozorom ketamina nie ma aż tak
dużego potencjału rekreacyjnego, jak chociażby grzyby
psylocybinowe, LSD czy inne psychodeliki.
No,
dobra. Mówimy o leczeniu depresji lekoopornej, a przecież ketamina
skuteczna może być też w radzeniu sobie z przypadkami chwilowych
kryzysów psychicznych. Może więc czas, aby otworzyć się także
na takich pacjentów?
To
by było trochę jak strzelanie z armaty do wróbla. Z większością
takich stanów poradzi sobie klasyczna psychoterapia lub jej
połączenie ze standardową farmakoterapią. Poza tym zanim podam
komuś ketaminę, muszę mieć odpowiednio dużo dowodów naukowych
na jej skuteczność w danym wskazaniu. Dowody wynikają z badań, a
szczerze mówiąc to wątpię, aby w przypadku przedstawionego przez pana wskazania istniały jakiekolwiek badania. Myślę, że też z
uwagi na działalność lobby farmaceutycznego, któremu byłoby
bardzo nie na rękę, aby ich leki zastępować ketaminą, czyli
substancją, która nie jest chroniona żadnym prawem patentowym.
Natomiast pacjenci lekooporni zostają często przez klasyczną
psychiatrię porzuceni.
Zastanawiam
się nad jednym. Skoro pana praca polega na leczeniu depresji poprzez
podawanie pacjentom silnego środka psychoaktywnego w kontrolowanych
warunkach, to czym pan w zasadzie różni się od amazońskiego
curandero? Przecież robi on dokładnie to samo – przyjmuje chorych
ludzi, podaje im tryptaminowy koktajl i czuwa nad przebiegiem haju
swoich podopiecznych. Stąd też pytanie – czy jest pan jeszcze
lekarzem czy już szamanem?
Ha, ha, ha…
Coś w tym jest. Obecnie kształtuje się nowy nurt
psychoterapeutyczny, który nazywamy integracją psychodeliczną,
terapeuci kształcą się też w „sittingu”, czyli sztuce
prowadzenia doświadczenia psychodelicznego w trakcie. W praktyce
jest to prowadzenie psychoterapii z możliwie jak najefektywniejszym
wykorzystaniem potencjału psychodelicznego. Na tę jednak chwilę
nie jesteśmy w stanie powiedzieć, jak duży udział w skuteczności
ketaminy ma jej działanie na receptory w mózgu, a jaka część
efektu terapeutycznego zależy od jakości tripu, który pacjent
odbył w czasie zabiegu. Bardzo mało jest badań na ten temat. Te,
które zostały jednak przeprowadzone, pokazują, że ketamina
zwiększa neuroplastyczność mózgu – to akurat jest bardzo dobrze
udokumentowane. Dzięki temu pacjent jest znacznie bardziej podatny
na różne typy psychoterapii. I to nawet nie w trakcie samego
zabiegu, tylko po właściwej sesji. To potencjał, który staramy
się wykorzystać. Terapia składa się z dwunastu zabiegów, w
czasie których robimy około dwudziestu sesji psychoterapii
integrujących to doświadczenie psychodeliczne.
Na
początku, kiedy wprowadzałem leczenie ketaminą, to nie za bardzo
wykorzystywałem ten efekt psychodeliczny. Obecnie, gdy już
otworzyłem własną placówkę, zatrudniłem psychoterapeutów,
którzy są wyspecjalizowani we wspomnianej integracji doświadczenia
wywołanego przez tę substancję. Nie mogę z całą pewnością
potwierdzić, czy trip ma wpływ na 50% pozytywnego efektu, czy może
na 70%, ale skłonny jestem uznać, że za zdecydowaną część
sukcesu odpowiada właśnie podróż psychodeliczna, która – moim
zdaniem – może przewyższać efekt wynikający z biologicznego
działania ketaminy jako leku. Podkreślam jednak, że mówimy o
moich odczuciach, a nie potwierdzonych badaniami faktach.
Słynny
guru psychonautów, harvardzki profesor Timothy Leary, stworzył kiedyś pojęcie „set
and setting”, którym zwykło się określać zarówno stan
psychiczny oraz nastawienie osoby chcącej wziąć udział w
psychodelicznym tripie, jak i szereg bodźców wynikających z
otoczenia. Zadbanie o te czynniki ma wpływać na przebieg podróży
i komfort jej uczestnika. Czy ta zasada stosowana jest też u Was?
Oczywiście,
że tak. Pojęciem „set” nazywamy to, z czym pacjent do nas
przychodzi. Ma to ogromne znaczenie dla przebiegu sesji, bo regułą
jest, że podczas jej trwania osoba taka doświadczy jakiejś formy
wizji tego, co ze sobą przyniosła. Na przykład – zdarza się, że
jeśli ktoś przyjechał do nas pociągiem, to w czasie tripu jest
duża szansa, że będzie miał halucynacje związane z kolejkami w
wesołym miasteczku lub na przykład wrażenie przejażdżki kolejką
górską. Natomiast osoby, które szykując się do przyjęcia
ketaminy długo medytowały, mogą mieć bardziej mistyczne
doświadczenia, np. kontaktu z Bogiem.
A
„setting”? Wiadomo – też jest bardzo ważny. Staramy się jak
możemy, aby zapewnić pacjentom komfort poprzez odpowiednie warunki
w klinice.
Timothy Leary - kontrowersyjny orędownik prowadzenia naukowych badań nad psychodelikami.
Gdy
słyszę o placówce medycznej, to oczami wyobraźni widzę jasny
gabinet z jarzeniowymi żarówkami i twardą, niewygodną leżanką.
A z doświadczenia wiem, że to zdecydowanie dalekie jest od
idealnych warunków do cieszenia się doznaniami psychodelicznymi.
No,
niestety to musi być tego typu pomieszczenie, bo jak by nie patrzeć
– podajemy pacjentom narkotyki dożylnie. A te, w teorii, mogą
spowodować u takich osób jakieś problemy wymagające szybkiej
interwencji medycznej. Na szczęście po ponad 1700 przeprowadzonych
sesjach mogę stwierdzić, że ketamina jest bezpieczna i jak do tej
pory nie mieliśmy żadnego tzw. poważnego działania niepożądanego.
Naszym zadaniem jest zatem zaadaptować taki lekarski, niegościnny
gabinet na miejsce, w którym nasi klienci będą czuli się
komfortowo. Staramy się więc zadbać o ten cały „setting”, ale
niestety – po drodze jest jednak Sanepid. A ten nie pozwoli nam
okleić wszystkiego mięciutką gąbeczką i kocykami. Rozwiązaliśmy
więc to tak, że mamy część medyczną, gdzie lek jest podawany,
oraz pomieszczenia „konsultacyjne”, gdzie warunki są przytulne i
znacznie bardziej przyjazne dla pacjenta. Aby wygłuszyć wszystkie
dźwięki, zakładamy pacjentom w czasie zabiegu słuchawki na uszy
(kupiłem najlepszy sprzęt, jaki był na rynku!), światło jest
odpowiednio przygaszone i kolorowe, dbamy o odpowiedni zapach, aby
nie drażnić negatywnie zmysłów uczestnika. Puszczamy też muzykę.
Mamy specjalne, sprawdzone i najlepiej współgrające z ketaminą
sety muzyczne, chociaż zdarza się czasem, że pacjent przychodzi do
nas z czymś swoim.
Namawiamy
naszych klientów, aby podczas sesji byli sami ze sobą. My
oczywiście siedzimy z nimi w pomieszczeniu, ale staramy się nie
rozpraszać ich, aby nie wytrącali się ze swojego tripu.
Rozmawianie w czasie ketaminy może spłycić doświadczenie. Robimy
więc wszystko, aby żadnymi zbędnymi bodźcami nie wyciągnąć
pacjenta z psychodelicznej otchłani… Najlepszy czas na rozmowę
jest dopiero po zabiegu.
No
właśnie – skoro już powiedzieliśmy sobie o warunkach, w jakich państwa klienci odbywają swoją podróż, to chyba czas pomówić też i o dawkach. Wiem, że obecnie dużą popularnością
cieszy się tzw. microdosing, czyli przyjmowanie niewielkich ilości
takich środków psychodelicznych, jak psylocybina czy meskalina. Są
to dawki, które wywołują bardzo delikatne zmiany w percepcji,
ale zgodnie z raportami osób, które decydują się na takie
eksperymenty – efekt poprawy nastroju i wpływu na funkcjonowanie
mózgu ma być ogromny. Czy przy ketaminie mówimy o takich właśnie
malutkich dawkach czy raczej o ilościach „epickich”?
Oj,
zdecydowanie nie mówimy o microdosingu. Przede wszystkim jednak
trzeba sobie jeszcze raz powiedzieć, że ketamina jest bezpiecznym i wdzięcznym
lekiem. Zrobiliśmy już mnóstwo wlewów i jak dotąd nie przytrafiła
nam się żadna przykra sytuacja. Oczywiście nie mówimy tu o takich
działaniach niepożądanych, jak nudności, wymioty czy wzrost
ciśnienia, bo są to rzeczy, z którymi jesteśmy sobie w stanie
poradzić. Sam wlew trwa ok. 45 minut, a po 20 minutach od
zakończenia podawania leku pacjent jest już trzeźwy i chodzący.
Ketamina bardzo szybko wypłukuje się z organizmu, więc już po tej
godzinie osoba taka jest prowadzona za rękę do kolejnego gabinetu,
gdzie z panią psychoterapeutką przechodzi integrację
psychodeliczną. Ciekawą cechą ketaminy jest to, że po 10 minutach
znaczna część przeżyć z sesji nam ulatuje. Porównać to można
do przebudzenia się rano, kiedy chwilę po otwarciu oczu pamiętamy
sen, który przed momentem mieliśmy, a po porannej kawie nic już z
niego nie jesteśmy sobie w stanie przypomnieć. Dlatego też gdy
zaraz po tripie przegadamy go sobie, to jest szansa, że wiele z
istotnych wniosków z nami zostanie.
We
wszystkich badaniach zalecane jest podawanie dawki 0,5 miligrama
ketaminy na kilogram masy ciała. Nie ma jednak żadnego
potwierdzenia tego, że wyższe dawki są mniej skuteczne, więc my w
poszukiwaniu najlepszego efektu psychodelicznego i wywołania jak
najgłębszej podróży u pacjenta stosujemy wyższe dawki,
oczywiście w zależności od tolerancji i preferencji pacjenta.
Zaczynamy więc od ilości standardowej, ale przy kolejnych sesjach,
jeśli pacjent dobrze reaguje na leczenie, zwiększamy kolejne dawki
i staramy się jak najbardziej zbliżyć go do K-Hole. Udaje
się to u około połowy pacjentów.
Bad
tripy, owszem – zdarzają się. Mniej więcej raz na dwa, trzy
miesiące. Dlatego właśnie nie podajemy dużych dawek od samego
początku, tylko staramy się powoli je zwiększać, aby oswoić
pacjenta z efektami działania ketaminy.
K-Hole - stan po przyjęciu dużej dawki ketaminy, który charakteryzuje się silną dysocjacją od ciała, depersonalizacją i niekiedy też doświadczeniem śmierci. Często towarzyszą mu halucynacje i wrażenie podróży po obcych nam wymiarach.Wbrew pozorom jednak, te
mało przyjemne doświadczenia z tripów wcale nie muszą być
negatywne dla samej terapii. Zdarza się, że w ten sposób
uaktywniają się traumatyczne wspomnienia, którymi możemy się
skutecznie zaopiekować i je naprawić. Jeżeli pacjent oprócz
depresji zmaga się ze stresem pourazowym, ketamina często pomaga
również w tym zakresie.
Słyszałem,
że wspomagacie się też ciekawymi, futurystycznymi wręcz,
wynalazkami...
Tak.
I bardzo się tym ekscytujemy. Jesteśmy bowiem drugą kliniką na
świecie, która do integracji psychodelicznej wdrożyła wirtualną
rzeczywistość. Pacjent po zabiegu siada sobie na wygodnej
leżance, zakłada gogle VR i… ląduje na plaży. Tam można np.
zapisywać głosowo spostrzeżenia z tripu, aby później przed
kolejną podróżą „wgrać” sobie to wszystko na nowo.
Współpracujemy z firmą, która zajmuje się tworzeniem właśnie
takiego oprogramowania na potrzeby terapii psychodelicznych. Głównie
są one robione z myślą o grzybach psylocybinowych, bo w USA i
Australii zaczynają już powstawać kliniki, w których są one stosowane. Jako że jednak nadal nie ma zbyt wielu
ośrodków tego typu, firma ta współpracuje obecnie z nami i inną
placówką ketaminową w Berlinie.
Odnośnie
nowoczesnych technologii, to też od pół roku, jako pierwsza placówka
w Polsce, stosujemy połączenie leczenia ketaminą z przezczaszkową
stymulacją magnetyczną (TMS) w jednoczasowym protokole. To jest
niezwykle ekscytujące, jednak to temat na osobny wykład, tak że nie
będę go rozwijał.
Czy
po takich dwunastu sesjach z ketaminą wymagane jest po jakimś
czasie wznowienie leczenia?
Około
połowa pacjentów musi po jakimś okresie powtórzyć leczenie.
Niektórzy z nich przychodzą na trzy zabiegi raz na kwartał, inni
przychodzą raz w roku na sześć spotkań. Staramy się to dobierać
indywidualnie. Z niedawnej publikacji w The Lancet Psychiatry wiemy,
że to jest bezpieczne – nawet przy długotrwałym stosowaniu
psychiatrycznym nie ma ryzyka uzależnienia, problemów z nerkami,
wątrobą czy układem moczowym. Wiadomo, że dużą rolę odgrywają
tu też koszty. Mimo że wlewy ketaminowe to ok. ¼ ceny, jaką
wcześniej pacjenci musieli wydawać na terapię z użyciem
esketaminy w aerozolu, to nadal mówimy o kwotach w granicach 14
tysięcy złotych za leczenie.
Tymczasem
ketamina jako narkotyk rekreacyjny nie jest u nas zbyt popularna…
Jak
nie? W warszawskich klubach większość sprzedawanej kokainy zawiera
domieszki z ketaminy właśnie. Ta substancja jak najbardziej jest u
nas dostępna!
Hmmm…
Może nie wiedziałem o tym, bo nie za często łażę po klubach.
Dawniej imprezowicze faszerowali się kwasem, ecstasy i amfetaminą.
Wracając jednak do pytania – ciekawi mnie, czy obecne otwarcie się
medycyny na psylocybinę w leczeniu uzależnień, ketaminę jako
środka przeciwdepresyjnego oraz medycznej marihuany, którą zresztą
sam stosuję przy awariach kręgosłupa, może doprowadzić do tego,
że z tych substancji zdjęta zostanie zasłona tabu i opinia
niebezpiecznych narkotyków?
To
już się zmienia. Powiem na swoim przykładzie. Większość
pacjentów, którzy trafiają do mojej kliniki na leczenie, to ludzie
mający już za sobą doświadczenie z grzybami i próbę
wykorzystania ich potencjału w wyjściu z depresji. Informacji na
temat wykorzystania psylocybiny w terapii antydepresyjnej jest
znacznie mniej niż artykułów o ketaminie, natomiast niedługo
będzie ich, myślę, wystarczająco dużo, aby możliwa była jej
legalizacja w tym wskazaniu. Zdarza się, że przychodzi do mnie
poważna pani nauczycielka w wieku 60 lat, która w akcie desperacji
wobec nieskuteczności standardowych form farmakoterapii wyhodowała
sobie z growkita grzybki na kaloryferze w kuchni, a następnie je
zjadła. Uważam, że obecnie cały świat kieruje się w stronę
dekryminalizacji i chociaż nie sądzę, żeby nasze społeczeństwo
było gotowe na tak radykalne rozwiązania, jakie wprowadza się np.
w Australii, to myślę, że idziemy w dobrym kierunku. Obecnie
myślimy o tym, aby chociażby w ramach croudfundingowych badań
klinicznych udostępnić psylocybinę polskim pacjentom. I sądzę,
że prędzej czy później będzie to możliwe, tak samo jak miało
to miejsce z medyczną marihuaną. Pomyślałby pan kiedyś, że
„marihuaninę” zalegalizują w Polsce?
Psylocybinowe grzybki z growkita wyhodować może każdy we własnym domu. O ile jednak sam zestaw do takiej uprawy można w Polsce zakupić całkiem legalnie, to już posiadanie „owoców” hodowli jest u nas prawnie zakazane.
Tymczasem
z dużą nadzieją czekamy na analogi ketaminy, czyli substancje,
które mogą mieć mniej efektów ubocznych i dłuższe działanie.
Wtedy, mam nadzieję, środki te trafią do bardziej mainstreamowego
leczenia. Natomiast czy będzie to finansowane z NFZ? Myślę, że
szansa na to jest bardzo mała. Aczkolwiek nie ukrywam, że jest to
na mojej liście „do zrobienia”. Podejrzewam, że trzeba by było
przedstawić kilkanaście segregatorów dokumentacji udowadniającej,
że to jest kosztoefektywne. O, to by dopiero była prawdziwa
rewolucja!
Trzymajmy więc za ten ambitny plan kciuki. Bardzo dziękuję za wywiad!
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą