Thomas Edison kojarzy się dziś głównie jako żarówkowy Prometeusz o wyjątkowo elastycznym umyśle. Człowiek ten opatentował przeszło 5000 wynalazków swojego pomysłu. Był też wyprzedzającym swój czas wizjonerem. Jednym z niezrealizowanych projektów Edisona była metalowa książka o grubości 5 cm, wadze pół kilograma i niebywałej pojemności. Ten edisonowy „Kindle” mógłby pomieścić w sobie treść przeszło 200 drukowanych książek. Wynalazca sugerował, że jest to możliwe dzięki wykorzystaniu absorbującego drukarski tusz niklu – jedna niklowa kartka miałaby mieć grubość 0,00127 mm. Jeśli wierzyć zapewnieniom Edisona, kartki wykonane z tego materiału byłyby też znacznie elastyczniejsze oraz trwalsze niż ich papierowe odpowiedniki. Książka miałaby 40000 stron, a jej cena nie przekraczałaby dwóch dolarów.
Ciekawi jesteśmy ile czasu zajęłoby nam otworzenie takiego niklowego tomiszcza na, powiedzmy, 28 395 stronie...
Chcielibyście wiedzieć, co oznaczają zaśpiewy Waszych kocich współlokatorów? Japończycy potraktowali tę rozkminę całkiem poważnie i w pocie czoła zabrali się do pracy. Efektem jest urządzenie przypominające skrzyżowanie Tamagotchi ze skrobaczką do pięt. Grunt, że działa (podobno!) i bez problemu potrafi przełożyć wściekłe fukanie naburmuszonego kocura na język japoński.
Wynalazek pewnie i podbiłby rynek, gdyby nie to, że za przyjemność nawiązania z pchlarzem komunikacji werbalnej trzeba było zapłacić aż 75 dolarów. Myślicie, że warto?
Jeszcze zostańmy na chwilkę przy Japonii i azjatyckich gadżetach, które są tak dziwaczne, że aż harakiri. Oto urządzenie, które zostało stworzone w trosce o internautów, co to spędzają większość swego życia z gałką oczną przyklejoną do monitora. Na wypadek gdybyśmy zapomnieli o regularnym mruganiu oczyma, powinniśmy założyć na nos specjalne okulary. Są one zaopatrzone w mechanizm liczący każdy ruch naszych powiek. Jeśli zbyt długo wlepiać będziemy wzrok w ekran, szkła zaparują, wymuszając na nas przerwę w pracy i wyrównanie ilości naszych mrugnięć do normalnego stanu. Niestety, magiczne okulary nie trafiły w zapotrzebowanie internetowych zombie.
Przenosimy się do kraju naszych słowiańskich braci. Jeszcze przed II Wojną Światową Rosjanie usiłowali stworzyć funkcjonalny, łatwy do sterowania, spadochron dla czołgów. W ten sposób wielkie maszyny mogłyby być zrzucane z samolotów wprost na pole bitwy. Niestety, w praktyce tego typu rozwiązanie okazało się z wielu względów niepraktyczne. W latach 40. kontynuowano więc eksperymenty - tym razem usiłowano połączyć czołg z samolotem. Testy prowadzono na lekkim czołgu T-60 pozbawionym lufy, amunicji i większości paliwa. Eksperyment zakończył się sukcesem. Niestety, jako że Rosjanie nie dysponowali wystarczająco potężnym samolotem mogącym udźwignąć pojazd wraz z pełnym wyposażeniem i kompletną załogą, projekt został porzucony.
W momencie gdy Sony szturmowało rynek swoim sztandarowym wynalazkiem - Walkmanem, pewna firma czym prędzej wprowadziła swoją odpowiedź na ten kultowy produkt. Szkoda tylko, że głównym polem działania stała się technologia, która odeszła już do lamusa. AT-727 Sound Burger to nic innego jak przenośny odtwarzacz małych płyt gramofonowych. Jego „przenośność” daleka była jednak od tego, czego dziś oczekujemy po małych urządzeniach muzycznych. Z takim urządzeniem trudno by było wyjść na jogging do parku - odtwarzacz działał jedynie na twardych, równych powierzchniach.
Kolejny muzyczny wynalazek to ni zabawka, ni walkman, ni odtwarzacz mp3. W praktyce - to robot, który zamienia się w walkmana, który to jest w rzeczywistości odtwarzaczem mp3. Niestety, ten niecodzienny produkt nie zyskał sporego uznania i dziś traktowany jest jako jeden z tych wykręconych rarytasów, na które to polują miłośnicy dziwactw, wynaturzeń i wszelkiego typu zboczeń...
Przenośne telefony jeszcze nie były w planach, gdy niejaki E.C. Hanson zamontował w swym aucie cztery niewielkie połączone ze sobą kablem słupy elektryczne, przyczepione do akumulatora. Telefon zaopatrzony w taka antenę miał zasięg ok. 56 kilometrów. Oczywiście, wynalazek pana Hansona nigdy nie trafił do produkcji masowej i na pierwsze samochodowe telefony trzeba było poczekać parę ładnych dekad.
Wiele osób lubi papierosy. Wielu jest tez miłośników żółtego sera. A zatem - można by połączyć radość z palenia papierosów z konsumpcją żółtego przysmaku i stworzyć papierosa z filtrem serowym. Cóż za świetny pomysł! To tak jakby połączyć przyjemność czerpaną z seksu z korzyściami z gry w badmintona. W każdym razie, w 1966 roku pewien wynalazca odkrył, że ser może być doskonałym filtrem. Produkt został opatentowany i na tym na szczęście się skończyło. Swoją drogą - czy papieros mający w sobie nadzienie serowe byłby towarem nikotynowym, czy spożywczym?
Źródła: 1, 2, 3, 4
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą